Szukaj na tym blogu

niedziela, 31 lipca 2011

Streszczenie

Wczorajszy dzień był bardzo pracowity. Od rana sprzątałam, gotowałam, ciasto upiekłam, które zresztą dzisiaj się przydało, bo przyjechał kuzyn z dziećmi i zostało wchłonięte w całości. Miało być zdjęcie mojej pięknie wyrośniętej szarlotki, ale nie zdążyłam nawet go zrobić, tak szybko znikło :)
Wieczorem wybrałam się na miasto. Oczywiście zostałam tylko do ostatniego autobusu o 22.40, bo inaczej nie miałabym jak wrócić, ale i tak było fajnie. Wypiłam 2 piwa "Specjal" niepasteryzowany, po czym poziom humoru gwałtownie mi wzrósł. Myślałam, że dziś będzie znowu kac, jak zazwyczaj po 1 czy 2 piwach, ale o dziwo nic takowego się nie pojawiło. 
Dzisiaj od rana śmigałam, no bo najpierw do kościółka trzeba, potem kuzyn przyjechał (a właściwie jeszcze przed nami przyjechał, bo gdy wróciliśmy ze mszy to już czekał pod bramą), potem obiadek (ale to już mamy sprawka), zbieranie ogórków, buraki (niestety, nawet w niedzielę jak jest sezon nie można sobie pozwolić na leniuchowanie; takie życie), potem zagniotłam pizzę (pyszna była, oj pyszna :D), na sam koniec odwiedziłam zwierzaki - dałam im jeść, pić trzeba było po nich posprzątać itp. itd. No, i kolejny dzień z głowy. Ale fajnie ten czas mi minął, na pewno nie mam na co narzekać :)
Przy okazji perspektywa wyjazdu na wschód staje się coraz bardziej realna, co niezmiernie mnie cieszy. Jedyny problem to to, że żniwa jeszcze się nie zaczęły, a mogą się urzeczywistnić właśnie w terminie mojego wojażu. 
Podsumowując, cały weekend był niezmiernie ciekawy i na pewno bardzo satysfakcjonujący. Oby tak dalej :)

piątek, 29 lipca 2011

Mufinki

Po całym dniu pracy czas na moje ulubione gotowanie / pieczenie. Dziś mufinki :) Mniam :D :P


czwartek, 28 lipca 2011

Ile jeszcze deszczu może spaść? Jest już tak masakrycznie mokro, że nawet w butach gumowych ciężko się poruszać. Swoją drogą, będę miała ciekawe wyniki badań z tego 2011 roku. 
W domu... normalnie, choć przez tą pogodę z lekka smętnie. Do południa można powiedzieć, że nie padało, więc większość roboty wtedy udało mi się zrobić. A po południu znowu się rozpadało, więc chata nasza.

środa, 27 lipca 2011

Pada...

Kolejny dzień z rzędu pada... Wody jest tyle, że człowiekowi zostają buty w błocie. Woda wciska się wszędzie, gdzie tylko może. Płynie poboczami, rowami, między grządkami. Na podwórku jest tyle kałuż, że ciężko się przez nie przedrzeć. 
Można by powiedzieć, że aniołki płaczą. Albo, że ktoś tam ma prostatę... 
Czuję się jakbym cały czas spała i to wszystko tylko mi się śniło. Nie lubię tego uczucia :/
Brak słońca; nie wytwarza się w skórze witamina D3 (o ile dobrze pamiętam) i to już da się odczuć. Ponoć przez co najmniej pół tygodnia nie ma przestać... A gdzie ta piękna, słoneczna, upalna wakacyjna pogoda? I przygoda? A tak to się nie chce nawet tyłka z domu ruszać, bo zaraz jest się całym mokrym. 
Idę gotować obiad. Dziś placki ziemniaczane. Jakoś muszę polepszyć sobie humor.

wtorek, 26 lipca 2011

Ustalam trasy przejazdów. Szukam i szukam i coraz mniej wiem... Najgorzej, jak się chce dojechać tam, gdzie nic oprócz samochodu, roweru i autonóg nie dojeżdża. 
Zawsze jest opcja - złapać stopa w formie jakiejś furmanki, bodaj innej bryczki i błagać o litość i wskazanie właściwego kierunku.
Może się uda...
Zobaczymy.

A póki co - dobranoc. Dosyć na dziś. Stanowczo.

Barszczo - podobne danie

Obiad. Zupa buraczkowa. Nie mylić z barszczem. Zupa buraczkowa to pełnowartościowe danie. Wiąże ze sobą zarówno barszcz na pierwsze, jak i ziemniaki na drugie danie. Posilisz się nią, ale także lekko przetrawisz. Żołądek nie będzie cię bolał, a najesz się. 
Vizorek sprawdza się wyśmienicie, jak do tej pory. None stop oglądam teledyski, a wieczorami filmy. 
Robota od samego rana wrze. Szkoda tylko, że z każdym dniem mam coraz mniej sił... Już połowa wakacji za nami, a ja jeszcze ani chwili nie miałam na odpoczynek. Muszę sobie wygospodarować jakiś weekend tylko dla siebie. No bo później trzeba już zacząć pisać pracę magisterską... Póki co nie mam pojęcia w żadnym koloże, jak zabrać się do tego.
Ok, czas spadać do roboty.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Spać...

Już prawie północ. W końcu uporałam się ze wszystkimi rzeczami, które zalegały w ciągu dzisiejszego wieczoru. Nie mam już siły na nic. Ale muszę coś przeczytać, bo inaczej teoretycznie nie zasnę. Choć czuję, że dzisiaj nie miałabym z tym najmniejszego problemu. 

Do kogo by się tu dziś przytulić?
Hmm... Trudny wybór.
Ok, dzisiaj przytulam się do poduszki.
Biedna poduszka.
Przez tyle lat stała się już prawie płaska.
Dobranoc.

Kolacyja filmowa

Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo pracowity. Od rana coś robiłam i to w dużych ilościach. 
Jestem zmęczona...
A na kolację zrobiłam frytki, także w dużych ilościach, oraz ogórki - pseudo mizerię, bo to tylko pokrajane ogórki - tak dla zdrowia.
A teraz oglądam z rodzicami film - ok, przesadziłam, ale na usprawiedliwienie dodam, że przecież nie wiedziałam, co im puszczam. Śmieszne. Ale i zboczone. Ok, wracam do oglądania i pilnowania frytek na gazie.

niedziela, 24 lipca 2011

Konsumpcjonizm

Tak, zakup takiego bajeranckiego telewizora to strzał w dziesiątkę. Do tej pory widziałam twarz osoby na dole ekranu, a nogi na górze, bo obraz dzielił się na dwa pasy i do tego jeszcze na odwrót - jakby do góry nogami. Teraz wizja jest tak piękna, że nie chce się oczu od niego odrywać. Głośnik też wyjątkowo dobrze daje. "Raj dla par" chyba się rodzince spodobał, bo śmiali się. 

Dzisiaj cały dzień strasznie boli mnie głowa, od samego rana...
Jeszcze tylko parę stron książki i idę spać. Niby cały dzień nic nie robiłam, a zmęczona jestem strasznie.


A to małe balonowo, żeby sny były kolorowe. Brnoc :P

:)

Przyjechała siostra z mężem. Vizorek się im podoba, tak samo, jak i nam. Siostra robi się już pomału kulista, znak, że "Obcy" rośnie i ma się dobrze. 
Nauczyłam się już jako tako obsługi. Umiem uruchamiać wszystko, co do szczęścia człowiekowi potrzebne. Właśnie zgrywam film na pędraka na dzisiejszy wieczór. Co powiecie na "Raj dla par"? Widziałam, więc wiem, że wesołe i że warto pokazać rodzince.
Zaraz będzie kolacja, nie ukrywam - zgłodniałam. 

Vizja

Jest!
Jest piękny!
Taki nowiutki, lśniący, duży i wyraźny!
Na imię mu SONY Bravia.
Cała kasa poszła... Ale pierwszy raz od wielu dni, od kiedy popsuł się spadek po babci, czyli nasz staruszek kochany, mogłam coś obejrzeć w TV :D

Gruchanie

Dziś około 5.30 rano obudziło mnie gruchanie. Dwa gołębie siedziały na gałęzi i uparcie gruchały do siebie nie dając mi nawet w niedzielę spać. Zajęłam się czytaniem książki. Nudna, ale czymś musiałam się zająć, aż do teraz. Właśnie jem śniadanie. Zaraz trzeba będzie się ubrać i na coniedzielną mszę. Jest dosyć ciepło i zastanawiam się, co ubrać. Pierwotny plan był taki, że włożę spodnie na kant i jakąś bluzkę, ale teraz już sama nie wiem. 
Mama szykuje właśnie śniadanie, ja skończyłam płatki.
- Tylko tyle? Nie dasz rady telewizora nieść - mówi do mnie.
Dziś wielki dzień - będziemy kupować telewizor. 
- I. wstawaj, mięsko Ci krajam chudziutkie. Chyba napiszę książkę "Skazana na boczek" - śmieje się.
- Co ja tam nawłączałam w tym telefonie - próbowała zadzwonić do siostry mężatki. - Nawet internet uruchomiłam - śmieje się.
- Zrób mi kawy kobieto - śmieję się do Mamusi. Mówi, że już jej wypiłam cały słoiczek i że nie dostanę. Normalnie nie piję kawy, ale, że wstałam tak wcześnie to nawet mam ochotę. Ale i tak nie napiję się. Jeśli piję to albo mleko, albo herbatę cytrynową. 
Jeść jeszcze, czy już wystarczy? W co się ubrać? Cóż za wzniosłe pytania o świcie :D
Muszę się pozbierać w jeden kawałek i ruszyć z miejsca, choć wcale mi się nie chce. Choć dziś jest niedziela, to czeka mnie pełno roboty. Kolejny dzień ogórkowych żniw. Lubię to, choć dziwnie to może wyglądać z innej perspektywy.
Ok, lecę obudzić siostrę i Tatusia. Czas wstawać i wracać do świata żywych. 

sobota, 23 lipca 2011

Dobranoc

To nic, że mam mokre włosy. To nic, że za oknem pociąg próbuje ruszyć z bocznicy z ogromnym ładunkiem i okropnie sapie, bo widać mu za ciężko. To nic, że zjadłam już prawie wszystko słodkie, co miałam.
Kładę się do łóżka i zabieram się za codzienną lekturę. Chociaż najchętniej przytuliłabym głowę do poduszki i zasnęła. Ale dzień bez książki, to dzień stracony. Muszę choć parę stron przeczytać, bo inaczej nie zasnę, choćbym nie wiem jak zmęczona była. Szkoda tylko, że cały czas się męczę nad jedną książką - ale jestem uparta, choć jest jeszcze bardziej nudna, niż ja, ale skończę ją. I kropka. 

Zakładam serwis!

Naprawiłam wagę elektroniczną! Zakładam serwis :D Zarobiłam za to dodatkowego cukierka - Michałka Zamkowego, mojego ulubionego. Taki cukierek od mamy to cenniejsze, niż bym kasę dostała :)
Szkoda, że tak mało osób umie się cieszyć z drobnych rzeczy, a przecież to jest najpiękniejsze w życiu - chwile...

Zmrok

Lubię patrzeć na zachodzące Słońce. Każdy koniec to początek czegoś innego, nie koniecznie złego. 

Martwię się o zdrowie moich kochanych rodziców... Oboje mieli bardzo ciężkie życie. Wszystko, co mają to praca ich rąk. 

A świat jest bezlitosny. Biedni są coraz bardziej biedni, a bogaci coraz bardziej bogaci. Dzisiaj kuzyn pyta się mnie SMS'em czy nie wybieram się na imprezę. Ciekawe za co... On ma kasę, a do tego jeszcze nie mało zarabia więc dla niego to nie problem. U mnie niestety to spory wydatek, więc nawet raz w miesiącu to już dużo. Jak byłam jeszcze w liceum, czy nawet na początku licencjatu, nie zwracałam tak na to uwagi - pieniądze - raz są, raz ich nie ma. I tyle. Ale teraz widzę, jak ciężko jest rodzicom utrzymać nas na powierzchni i doceniam każdą złotówkę, którą mam. Fakt, dopiero z wiekiem człowiek docenia pracę i każdy zarobiony grosz, bo widzi jak jest ciężko nazbierać na wszystkie opłaty i jeszcze coś odłożyć. Mieszkam na wsi, więc mentalność tu jest inna - każdy ma odłożony grosz na czarną godzinę, na ślub dziecka itp. Ludzie w mieście kompletnie się tym nie przejmują - brakuje - idą po kredyt. Kupują gazety, gry, kosmetyki, jedzą na mieście, kupują masę niepotrzebnych im rzeczy, które i tak za chwile lądują w śmietniku. 
Ja nie mam kosmetyków - antyperspirant, 2 lakiery do paznokci, perfum, kredka i tusz. To wszystko. No bo i po co więcej? Pan Bóg stworzył nas takimi, żebyśmy jak najpiękniej wyglądali. A to całe farbowanie włosów, operacje plastyczne itp. to po prostu poprawianie Stwórcy. A i tak nigdy nie będziemy piękniejsi niż jesteśmy. 

Podobno marudzę - tak mówi jeden z moich znajomych. A więc koniec marudzenia na dziś. I tak za długo tu siedziałam, bo oczy już mnie pieką. Gorąca kąpiel i do łóżka, ale jeszcze i tak poczytam. Dzień bez książki to zmarnowany dzień :)

Już jestem

Tak sobie teraz myślałam, że pisanie tu o sobie to jakby nie patrzeć próżność... 
Ale jakoś tak nie pełnie by to chyba wyglądało, gdybym nawet paru zdań nie napisała.
A więc pochodzę z małej miejscowości, co tu ukrywać - z wioski. Wioska ta leży jak to mówią w telewizji, nieopodal dużego miasta, ale jak dla mnie duże to ono nie jest. No bo i nasza stolica tak naprawdę nie jest za ogromna. 
Za rok o tej porze mam nadzieję, że będę już magistrem. Ale do tego jeszcze długa i wyczerpująca droga...
Pracy nie mam. Żyje ze stypendium socjalnego, więc można sobie wyobrazić jak niewielkie są to pieniądze. W praktyce przekłada się to na dwa bilety miesięczne, które muszę kupić, żeby dojechać na uczelnię i jedno doładowanie konta za 30 PLN w sieci Plus na miesiąc. Ale tak naprawdę to czego człowiekowi trzeba? Coś zjeść, żeby brzuch nie rozmawiał z tobą przez cały dzień. Coś ubrać, żeby inni nie śmieli się z boczków, które zaczynają mi się robić - 3 pary spodni, parę bluzek, koszulek, pare par butów w zależności od pory roku i wystarczy. Na komputer odłożyłam sama - miesięcznie każde drobniaki ze stypendium i przez wszystkie lata studiowania udało się nazbierać na najtańszą wersję. 
Marzeń nie mam. One i tak się nie spełniają. W moim wieku człowiek musi zająć się pomału rodziną. O ile się ją ma... Jak na razie mam na myśli mamusię, tatusia i siostrę. 
O! Znalazło się i marzenie - chciałabym znaleźć po studiach pracę z godziwą wypłatą, żeby móc się w końcu dołożyć do opłat domowych, żeby rodzicom było lżej w końcu i zasponsorować siostrze kurs języka angielskiego, to chyba wszystko :)

Właśnie kuzynka się do mnie dobija na fb. Jeśli będą błędy, to przepraszam.

Chłopaka nie mam. Bo przecież najważniejsza zawsze jest nauka i wykształcenie, a na głupoty przyjdzie jeszcze czas. Co prawa, to prawda, ale mam już tyle ile mam lat, a ciągle jestem sama...
Na imprezach za często mnie spotkać nie można. Miałam okazję na bardzo fajną imprezę wczoraj, ale po pracy nie dałam już rady się ruszać... Dzisiaj też nic nie dałam rady już robić, strasznie bolał mnie brzuch, bo wczoraj przerzuciłam około 200 kg...
Ale ogólnie nie mam co narzekać - jestem zadowolona z życia. Nie mam wolnego czasu, cały czas pracuję, ale mam kochającą rodzinę i wszystko, co przynajmniej kiedyś było potrzebne do szczęścia, bo niestety teraz człowiek chce coraz więcej i sprawdza się, że "im więcej masz, tym więcej chcesz"...

Siostra w pokoju obok podśpiewuje jakieś piosenki... Idzie dopiero do liceum, fajnie. Całe życie przed nią. Moja starsza siostra ma już rodzinę. Spodziewa się dziecka.

Kurcze, worek się rozwiązał... Dzisiaj do mnie piszą same panny z dzieckiem, które albo chcą, albo nie bardzo, brać ślub z tatusiami ich maleństw... Smutne to, ale taka jest nasza rzeczywistość - zrobić baby to nie problem, ale później je wychować w tym kraju i samemu mieć na chleb, to już kosmiczny problem... Ech... Z tego punktu widzenia, to nawet wolę być sama.

Dobra, to nie ma sensu. Gubię się w zeznaniach. Może później nasmaruję coś. Na razie koniec.

Zachodzi słońce

Właśnie dałam się skusić i zaczynam pisać bloga. Nie wiem czy to rozsądne w mojej sytuacji życiowej, ale pod wpływem emocji, jakie wywołała we mnie książka pewnej młodej dziewczyny, postanowiłam, że jednak w to wchodzę. 
Moje życie jest nudne, jak flaki z olejem, dlatego mam pewność, że nikt tego czytać nie będzie. A więc czując się anonimowo mogę sobie na to pozwolić. 
Słońce zachodzi, idzie noc, a robota jeszcze nie do końca skończona. Wrócę, jak skończę i może wtedy nie będę się śpieszyć...