Szukaj na tym blogu

sobota, 23 lipca 2011

Już jestem

Tak sobie teraz myślałam, że pisanie tu o sobie to jakby nie patrzeć próżność... 
Ale jakoś tak nie pełnie by to chyba wyglądało, gdybym nawet paru zdań nie napisała.
A więc pochodzę z małej miejscowości, co tu ukrywać - z wioski. Wioska ta leży jak to mówią w telewizji, nieopodal dużego miasta, ale jak dla mnie duże to ono nie jest. No bo i nasza stolica tak naprawdę nie jest za ogromna. 
Za rok o tej porze mam nadzieję, że będę już magistrem. Ale do tego jeszcze długa i wyczerpująca droga...
Pracy nie mam. Żyje ze stypendium socjalnego, więc można sobie wyobrazić jak niewielkie są to pieniądze. W praktyce przekłada się to na dwa bilety miesięczne, które muszę kupić, żeby dojechać na uczelnię i jedno doładowanie konta za 30 PLN w sieci Plus na miesiąc. Ale tak naprawdę to czego człowiekowi trzeba? Coś zjeść, żeby brzuch nie rozmawiał z tobą przez cały dzień. Coś ubrać, żeby inni nie śmieli się z boczków, które zaczynają mi się robić - 3 pary spodni, parę bluzek, koszulek, pare par butów w zależności od pory roku i wystarczy. Na komputer odłożyłam sama - miesięcznie każde drobniaki ze stypendium i przez wszystkie lata studiowania udało się nazbierać na najtańszą wersję. 
Marzeń nie mam. One i tak się nie spełniają. W moim wieku człowiek musi zająć się pomału rodziną. O ile się ją ma... Jak na razie mam na myśli mamusię, tatusia i siostrę. 
O! Znalazło się i marzenie - chciałabym znaleźć po studiach pracę z godziwą wypłatą, żeby móc się w końcu dołożyć do opłat domowych, żeby rodzicom było lżej w końcu i zasponsorować siostrze kurs języka angielskiego, to chyba wszystko :)

Właśnie kuzynka się do mnie dobija na fb. Jeśli będą błędy, to przepraszam.

Chłopaka nie mam. Bo przecież najważniejsza zawsze jest nauka i wykształcenie, a na głupoty przyjdzie jeszcze czas. Co prawa, to prawda, ale mam już tyle ile mam lat, a ciągle jestem sama...
Na imprezach za często mnie spotkać nie można. Miałam okazję na bardzo fajną imprezę wczoraj, ale po pracy nie dałam już rady się ruszać... Dzisiaj też nic nie dałam rady już robić, strasznie bolał mnie brzuch, bo wczoraj przerzuciłam około 200 kg...
Ale ogólnie nie mam co narzekać - jestem zadowolona z życia. Nie mam wolnego czasu, cały czas pracuję, ale mam kochającą rodzinę i wszystko, co przynajmniej kiedyś było potrzebne do szczęścia, bo niestety teraz człowiek chce coraz więcej i sprawdza się, że "im więcej masz, tym więcej chcesz"...

Siostra w pokoju obok podśpiewuje jakieś piosenki... Idzie dopiero do liceum, fajnie. Całe życie przed nią. Moja starsza siostra ma już rodzinę. Spodziewa się dziecka.

Kurcze, worek się rozwiązał... Dzisiaj do mnie piszą same panny z dzieckiem, które albo chcą, albo nie bardzo, brać ślub z tatusiami ich maleństw... Smutne to, ale taka jest nasza rzeczywistość - zrobić baby to nie problem, ale później je wychować w tym kraju i samemu mieć na chleb, to już kosmiczny problem... Ech... Z tego punktu widzenia, to nawet wolę być sama.

Dobra, to nie ma sensu. Gubię się w zeznaniach. Może później nasmaruję coś. Na razie koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz